25.11.2014

Jakub Urbanowicz: Pomocy innym nie da się zaszufladkować

Pomocy innym nie da się w żaden sposób zaszufladkować, odłączyć, wydzielić ze swego życia codziennego, to trzeba mieć w sobie, w sercu, a jeśli tak – to jest to powołanie do służby bliźniemu... – twierdzi Jakub Urbanowicz (na fot. z nr. 1), przyjmujący Ślepska Suwałki w rozmowie do lektury której zapraszamy.

Siatkówka to Twój wybór, czy kontynuacja rodzinnych tradycji?
Jakub Urbanowicz: Bardziej mój. To, że rodzice grali no to grali – tak bym to określił. Siatkówka interesowała mnie od małego, chodziłem na
mecze, szukałem informacji o zawodnikach, oglądałem filmiki zamieszczane w internecie i tak wciągnąłem się w siatkówkę. Faktem jest, że
rodzice grali, ale siatkówka to mój świadomy wybór i że taki będzie wiedziałem już jako mały chłopak.
 
Pierwszy kontakt z siatkówką ...  
J.U.: W podstawówce trener prowadził nabór do sekcji, poszedłem bo wiedziałem, że tam jest moje miejsce, że to jest ta dyscyplina, którą
chcę uprawiać.
 
Jak wspomniałeś w siatkówkę grali twoi rodzice. Tata to wszak olimpijczyk, członek czwartej drużyny na Mistrzostwach Europy, wielokrotny reprezentant Polski. A mama?
J.U.: Mama takich sukcesów nie odnosiła, grała na poziomie ligowym. Kiedy na świat miała przyjść moja siostra mama przestała grać. Przy
dwójce dzieci rodzice musieli podjąć decyzję kto kontynuuje karierę: mama czy tata. Padło na tatę.
 
Jaki ojciec taki syn chciałoby się powiedzieć...
J.U.: Siostra też grała, ale przerwała z powodu problemów z nogą. Uznała, ze siatkówka to jednak nie jest to co chciałaby robić, z czym
wiązałaby przyszłość. Poszła na studia i zaczyna układać sobie życie poza sportem. A ja zostałem wierny siatkówce i myślę, że jest to dobry wybór.
 
Co czułeś oglądając finały rozgrywanych w Polsce mistrzostw świata, w wyobraźni widziałeś siebie grającego na takiej imprezie?
J.U.: Zadowolenia z gry i wyników Polaków nie starałem się nawet ukrywać, podobnie jak setki tysięcy Polaków. Z drugiej strony było we mnie pragnienie bycia tam, gdzie byli aktualni reprezentanci naszego kraju, czyli na parkiecie Stadionu Narodowego, Wrocławia, Łodzi czy Krakowa.
Poczuć atmosferę takiej imprezy, sprawdzić siebie w takich meczach, przekonać się czy wytrzymałbym presję psychiczną jaka ciążyła na
reprezentantach czy też ugiąłbym się pod jej ciężarem. Cieszyłem się ze zwycięstwa Polski, ale też nie ukrywam, że zazdrościłem trochę zawodnikom, chciałem być na miejscu jednego z nich. Może kiedyś tak się stanie ...
 
W roku 2012 trafiłeś do kadry narodowej przygotowującej się do Mistrzostw Europy juniorów ...
J.U.: Ale na mistrzostwa nie pojechałem...
 
Grałeś w Drużynie Gwiazd Młodej Ligi między innymi z Grzegorzem Boćkiem, aktualnym kolegą klubowym ze Ślepska Przemkiem Smolińskim, byłym zawodnikiem Ślepska Rafałem Sobańskim. Z tej grupy reprezentacyjną karierę robi dziś Bociek. Czego Ci zabrakło, żeby być dziś tam gdzie Bociek...
J.U.:  Uff... Jak dostałem powołanie ucieszyłem się i to bardzo. Potraktowałem to jako początek kolejnego etapu w  mojej siatkarskiej przygodzie, szansę poznania nowych kolegów, trenerów, od których nauczę się jeszcze więcej, dzięki którym stanę się jeszcze lepszym siatkarzem. Czego zabrakło? Dałem z siebie wszystko, na co mnie wówczas było stać. Decyzja o tym kto pojedzie na mistrzostwa należała do trenera. Trener Nawrocki rozmawiał ze mną osobiście. Stwierdził, że mam warunki, ale potrzebuję przede wszystkim ogrania. Dodał, że chciałby mnie prowadzić dalej, ale taka okazja się do dziś już nie nadarzyła. Wówczas wybrał taki skład, który zaprezentował się z dobrej strony. Ocenę czy pasowałem do tej drużyny, czy też odstawałem od innych zawodników pozostawiam ludziom, którzy przygotowania i nas, zawodników, obserwowali z boku. Oni widzieli więcej niż my z parkietu.

Cóż, w tej sytuacji tym niezapomnianym dla ciebie meczem pozostaje debiut w PlusLidze przeciwko Skrze Bełchatów...
J.U.: - Trudno zapomnieć mecz przeciwko takim rywalom jak Bartek Kurek, Michał Winiarski, Mariusz Wlazły i przy wypełnionej po brzegi hali
Urania w Olsztynie. Chyba każdy, a ja na pewno, chciałem rozpocząć swoją seniorską przygodę z siatkówką od takiego meczu. Chyba nic
lepszego nie mogłem sobie nawet wymarzyć.
 
W PlusLidze zagrałeś w sumie pięć setów, w których zdobyłeś osiem punktów i odszedłeś z Olsztyna. Pamiętasz co wówczas powiedziałeś...
J.U.:  Oj...
 
To ci przypomnę: „Liczyłem na więcej, ale moja kariera toczy się inaczej. Teraz idę do pierwszej ligi i liczę, że pokażę się tam z jak najlepszej strony.”
 J.U.: Patrząc na skład tamtego zespołu AZS-u miałem nadzieję na większą liczbę występów. Niestety trener stawiał na zawodników silniejszych fizycznie, starszych, bardziej doświadczonych. Te szanse, które dostałem, starałem się wykorzystać jak najlepiej. Przejście do pierwszej ligi to tylko teoretycznie krok w tył. Praktycznie, ta liga jest z roku na rok coraz silniejsza, a ja mam tu więcej szans na nabranie boiskowego doświadczenia.
 
W Camperze jednak nie udało ci się przebić do podstawowej szóstki...
J.U. Tak, tylko że zaczynałem jako przyjmujący. I miałbym bardzo mało okazji do gry gdyby nie decyzja trenera Sucha o przestawienie mnie na
pozycję atakującego, jako zmiennika Łukasza Kaczorowskiego. Ta zmiana sprawiła, że krócej lub dłużej, ale w każdym meczu byłem na boisku,
między innymi w spotkaniu ze Ślepskiem. Miałem zatem dużo występów i to zapisuję na plus pobytu w Wyszkowie.  Poczułem boisko, podniosłem
swoje umiejętności, nabyłem doświadczenia, co zaprocentuje w niedalekiej przyszłości.
 
Dlaczego zatem odszedłeś z Campera i przyszedłeś do Ślepska ponownie na pozycję przyjmującego?
J.U.:  Chciałem wrócić na przyjęcie, bo na tej pozycji trenowałem i grałem od małego chłopca. W Wyszkowie zgodziłem się na zmianę pozycji
bo chciałem więcej grać. Do Ślepska przyszedłem ze względu na trenera Piotra Poskrobko, który, moim zdaniem, jest bardzo dobrym szkoleniowcem, wprowadzającym do treningu z naszą młodą w sunie drużyną metody z seniorskiej siatkówki. Innym argumentem była chęć częstszego, dłuższego grania niż w poprzednim sezonie, którym grałem sporo, ale nie tyle, ile chciałbym grać.
 
Kim jest tajemnicza „Moja Kobieta”, której imienia wprawdzie nie wymieniasz, ale w ankiecie piszesz o niej WIELKIMI LITERAMI...
J.U.:  Ma na imię Karolina, a piszę wielkimi literami bo to podkreśla jak ważną osobą jest w moim życiu. Szczerze mogę powiedzieć, że
swoją życiową przyszłość wiążę z KAROLINĄ, która jest ze mną zawsze kiedy jej potrzebuję, wspiera mnie, pomaga. Dlatego Moja Kobieta
piszę wielkimi literami.
 
Hip czy hop...
J.U.: Ani hip, ani hop, ale hip-hop, a konkretnie gatunek muzyki jakiej słuchami moja ulubiona książka „Historia kultury Hip-Hop w Polsce
1977-2013”.Książkę dostałem właśnie od Karoliny, przeczytałem od deski do deski, spodobała mi się i to bardzo...
 
Książka...
J.U.:  i Karolina. Nie znałem historii hip-hopu, a lubię wiedzieć w co wchodzę, czego słucham. Lektura tej książki jeszcze wzmocniła moje
zainteresowanie tym rodzejem kultury i muzyki. Bo hip-hop, o czym się raczej nie mówi, a jeśli to rzadko, to jednocześnie miejska kultura i
styl muzyczny, powstały w afroamerykańskich społecznościach w Nowym Jorku w latach siedemdziesiątych XX wieku...
 
Próbowałeś grać, śpiewać, rapować...
J.U. : Jak byłem mały próbowałem tworzyć muzykę, ale taką bardziej klubową. Czasami coś sobie nucę, połączę jakieś słowa i zobaczę co
z tego wychodzi, zapiszę jakiś wers, ale bardziej lubię słuchać
 
Z hip-hopem sprawa jasna, a dlaczego „Piraci z Karaibów?”
J.U.: Obejrzałem wszystkie części, ale chyba dlatego że lubię grających w tym filmie aktorów, filmy z ich udziałem. Te film trafił do mnie jak mało który. Może dlatego że jest w nim dużo fantazji autora scenariusza, wyobraźni reżysera i fikcji, z jaką nie spotykamy się w życiu.
 
Zaskoczyłeś mnie swoim pomysłem na wydanie miliona euro, gdybyś wygrał go na loterii...
J.U.: W ankiecie napisałem, że pomógłbym osobom, które takiej pomocy potrzebują, ale to chyba nic zaskakującego, normalna reakcja człowieka,
który dostrzega nie tylko siebie, ale i ludzi żyjących obok. To wpływ czasów w jakich żyjemy. Kiedy byłem młodszy więcej myślałem o sobie,
o zaspokajaniu swoich potrzeb i zachcianek niż o innych. Z wiekiem to się zmienia. Dziś wiem, że mam wszystko co mi w życiu potrzebne, ale obok
są ludzie, którym tego wszystkiego brakuje, którzy nie mają nawet minimum niezbędnego do egzystencji, o godnym życiu nie mówiąc. I właśnie takim ludziom trzeba pomagać. Taki wygrany milion euro dałby mi masę radości, ale jeszcze więcej dałoby mi podzielenie się tymi pieniędzmi z bardziej potrzebującymi. Pieniędzy zostałoby wprawdzie mniej, ale radość z ich posiadania byłaby zwielokrotniona o radość obdarowanych.
 
Mówisz jak rasowy polityk, to gdybyś był dziś premierem RP, jaki problem społeczny uznałbyś za najważniejszy do rozwiązania?
J.U.:  Bezrobocia i emigracji ludzi młodych. W Polsce  bez układów pracy się nie dostanie, a jeśli już to najczęściej za minimalne wynagrodzenie, ale bo na umowę śmieciową. Jak za to przeżyć dziś, jaka przyszłość czeka na emeryturze, jeśli się jej doczeka i ją dostanie? Niskie wynagrodzenia, wysokie obciążenie podatkami kosztów pracy to wymaga pilnych zmian.
 
Swoją przyszłość wiążesz z siatkówką?
J.U.: Na razie o tym nie myślałem, ale raczej w pracy, działalności na rzecz innych ludzi, opiece społecznej. To właśnie robi Karolina, uczy się i pomaga innym. To daje dużo radości nie tylko tym, który się taką pomoc niesie, osobom często starszym samotnych, schorowanym, ale i pomoc niosącym. Widzę to na przykładzie Karoliny, zmęczonej ale szczęśliwej, z błyskiem w oku, że dziś też udało się komuś pomóc, niekoniecznie materialnie, bo wysłuchanie drugiego człowieka, zwłaszcza samotnego, to dla niego też olbrzymia ulga.    
 
Jak określiłbyś to czego uczy się i co robi Karolina, to niesienie pomocy drugiemu człowiekowi, o czym i ty mówisz drżącym głosem ale z wielką troską: to zawód czy powołanie? Czy taką pracę da się zaszufladkować: osiem godzin wytrzymam, a później nic mnie nie obchodzi...
J.U.: Pomocy innym nie da się w żaden sposób zaszufladkować, odłączyć, wydzielić ze swego życia codziennego, to trzeba mieć w sobie, w sercu, a jeśli tak – to jest powołanie do służby bliźniemu... Do tego potrzebne jest pojemne, otwarte serce i wewnętrzna siła pozwalająca z pogodną twarzą znosić trudy dnia codziennego, nie tylko swoje ale przede wszystkim tych, dla których się pracuje. Ale ja, przed podjęciem takiej decyzji, musiałbym przez to przejść zobaczyć jak bym to przeżywał, zachowywał się na przykład w obliczu śmierci drugiego człowieka. Nie mam wątpliwości, że dziś niesienie pomocy drugiemu człowiekowi daje mi radość i będę to robił. Jeśli nie zawodowo to społecznie.
 
Dziękuję za rozmowę i zapraszam na smażoną wątróbkę...
J.U. Co to to nie, to jedyna potrawa jakiej nie lubię.
 
Ok., to na zupkę chińską z Radomia...
J.U.: Potrafię sam przygotować coś lepszego...
 
Na przykład ...
J.U.: Schabowe, gulasz z kopytkami, spaghetti. Uczę się gotowania i sprawia mi to przyjemność. Powód tego jest jeszcze jeden – mieszkam sam, to muszę sobie radzić również w kuchni. Za rozmowę dziękuje, a z zaproszenia na wątróbkę niestety dziś nie skorzystam....
 
Rozmawiał: Tadeusz Moćkun   

udostępnij na fabebook
Skomentuj:
nick*
komentarz*
 
 
Sponsor pogody
Pogoda
Newsletter

Jeżeli chcesz otrzymywać od nas informacje o nowych wiadomościach w serwisie podaj nam swój e-mail.

Kursy walut
04.19.2024 Kupno Sprzedaż
EUR 0.00% 4.4889 4.5795
USD 0.00% 4.1175 4.2007
GBP 0.00% 5.1508 5.2548
CHF 0.00% 4.5999 4.6929
18.04.2024

KUCHARZ / KUCHARKA

Dodaj nowe ogoszenie