26.09.2015

Od nagrań w piwnicy do Kultu i Pidżamy Porno. Suwalski Fri Stejdż Bend kończy 10 lat [zdjęcia]

W sobotę, 26 września w Pubie Motocyklowym Komin dziesiąte urodziny będzie świętować suwalski zespól Fri Stejdż Bend. Nie dają się zaszufladkować – rock, alternatywa z dodatkami bluesa? Sami przyznają, że ich muzykę trudno jednoznacznie określić.

Jedno jest pewne – w ciągu dekady Fri Stejdż Band stał się wyjątkową, coraz częściej docenianą kapelą. Z liderem i wokalistą zespołu – Pawłem Bydelskim, rozmawia Justyna Brozio.

- Pawle, jak Twój nastrój przed wielkim jubileuszem?

- Normalny. Nie czynimy z tego wielkiego halo spodziewaliśmy się, że dotrwamy do tej daty. Przeszliśmy pewną drogę. To bardzo fajne uczucie – świadomość, że przetrwaliśmy tyle czasu. Nie wszystkim kapelom to się udaje.  W ciągu tych dziesięciu lat mnóstwo się zdarzyło. To był bardzo intensywny czas.

- Czy już od momentu, gdy spotkaliście się po raz pierwszy, wiedzieliście, że to „zagra”?

- Jesteśmy bardzo bezkonfliktowym zespołem. Myślę, że wiele kapel mogłoby nam tej bezkonfliktowości pozazdrościć. Czasami dochodzi do jakieś wymiany zdań, ale tak naprawdę wszystko gładko się między nami układa. Przez te wszystkie lata nigdy nie wisiało nad nami widmo rozsypania się przez jakieś ego, a skoro gramy tak długo i ciągle potrafimy kogoś porwać, to chyba świadczy, że zagrało.

- Zespół powstał w 2005 roku. Gdzie się spotkaliście?

- W tym czasie każdy z nas był gdzieś zahaczony. Mikis ( Michał Krzywosz- przyp. aut.) grał na perkusji w zespole T.O.Y.  Był to taki stary hardcore’ owy, suwalski zespół. Sporo lat grali. Ja byłem w Jakkolwieq. To był mój drugi po SOHO, ale pierwszy punkowy zespół. Rozpadł się właśnie trzyosobowy Smag – zespół  Szymka (Szymon Arasimowicz). Ich perkusista, Reksio, wyjechał wtedy gdzieś w świat. Szymon chciał skrzyknąć nową kapelę i los tak chciał, że zobaczył kiedyś występ Jakkolwieq na scenie w Parku Konstytucji 3 Maja. Był to pamiętny dla nas, bardzo buntowniczy występ. Z bardzo ostrymi tekstami, masą wulgarnych słów i odniesieniami do suwalskiej rzeczywistości. Reakcja publiczności była świetna. Ludzie przyklasnęli treściom. I właśnie wtedy Szymon mnie zobaczył i stwierdził, że zgarnie mnie do kapeli. Zaczęliśmy grać w sklepie muzycznym MJM, u Janka, bo Szymon tam wtedy pracował.

- Od razu intensywnie, codziennie?

- Nie. To był chyba kwiecień, czy maj. Ja miałem wówczas 19 lat, Szymon świeżo startował w dorosłe życie, Michał już takie wiódł i mimo, iż mieliśmy dużo wolnego czasu, graliśmy próby chyba raz w tygodniu, tak jest do dzisiaj. Docierając się, próbowaliśmy opracować coś z Hendrixa (Foxy lady, Purple Haze) i Paranoida grupy Black Sabbath. Zaczęliśmy z basistą Miśkiem, ale niedługo przed koncertem, na który zespół przecież został powołany postanowiliśmy zmienić bassmena i pierwsze sztuki zagrał z nami Piotrek Jemielita. Opracowaliśmy jakiś materiał, dobrze nam się dżemowało więc postanowiliśmy, mimo zmiany zrobionej na ostatnią chwilę, zagrać ten koncert, a chodziło o uświetnienie imprezy na okoliczność 35 rocznicy śmierci Jimiego Hendrixa, to był główny cel powołania składu i nie planowaliśmy długiego żywotu. Koncert odbył się 17 września w Oleckim Klubie Tawerna prowadzonym wówczas przez Korka (Mirosław Korycki) – to był szalony wyjazd. Dzień Później zagraliśmy jeszcze w Suwałkach Na Starówce, ale jaka to była okazja już nie pamiętam

- Czy po tych pierwszych koncertach przyszło olśnienie, że tak – pasuje nam to, gramy już razem?

- Tak, chyba tak. Na początku chcieliśmy po prostu zagrać ten rocznicowy koncert. Zanim nie pojawiła się potrzeba wpisania nas na plakat, nawet nie było pewne, jak się nazywamy. Nasz kolega, Łysy (Łukasz Swadzyniak), który majstrował przy plakacie jakoś tak ten brak kreatywnie uzupełnił i oto stał się Fri Stejdż Bend.

- Śpiewasz o uniwersalnych rzeczach.

- Chyba tak. Zwłaszcza, jeśli chodzi o codzienną rzeczywistość. Większość kawałków jest o ludziach, a ludzie tak naprawdę się nie zmieniają. Zachowują się na przestrzeni lat podobnie, powielają schematy. Zachowują się tak samo względem natury, drugiego człowieka… Piszę więc o uzależnieniach – od alkoholu, internetu.  Efektem obserwacji „fejsa” jest kawałek „Lub się”, piszę o społeczeństwie i o sobie, a jeśli o sobie to o freudowskim Ja, więc wielu może się z tym utożsamić.

- A ty, od czego jesteś uzależniony?

- Może trochę od Internetu, od fejsa, ale korzystanie z portali społecznościowych ułatwia życie. To forma komunikacji ze społeczeństwem, uczestnictwa w nim. Nie jest to nic złego, jeśli złapiesz umiar. Czasami łapię się na tym, że zamiast rozmawiać z dzieckiem, grzebię w tym kieszonkowym telefonicznym urządzeniu.

- Sprawdzasz liczbę znajomych?

- Nie, używam tego jedynie do kontaktu, poszukiwania informacji o różnych kulturalnych inicjatywach, coraz rzadziej przewijam fejsa w nieskończoność. Na pewno mniej korzystam z Facebooka od kiedy ograniczył mi możliwości promowania wydarzeń, ale prowadzę pięć czy sześć stron – Fri Stejdż Bend, SUM-a, i jeszcze kilka w pracy.

- Wspomnieliśmy trochę o nazwie, a logo zespołu. Kto to wymyślił?

- Skrzydełka?

- Nie, chodzi mi o to nieco kontrowersyjne jabłuszko.

- Jabłuszko jako logo jest już przeterminowane. Pochodzi z zamierzchłych czasów mojej podstawówki. Narysowałem podobny rysunek na plastyce, zaniosłem go pani, a  ona z taką konsternacją spojrzała na mnie i z wyrzutem spytała: Co to jest?  Spojrzałem jej prosto w oczy i powiedziałem: Jak to co? Przekrojone na pół jabłko. Nabrała powietrza i postawiła mi piątkę. Wtedy stwierdziłem, że jest to genialny wzór. Jest ordynarny i mówi sam za siebie. To wrotny ukłon w kierunku rzeczywistości. Może szkoły wtedy? Obecnie funkcjonuje logo ze skrzydłami, które fizycznie namalował Marcin Tylenda, a skomponował w logotyp Krzysztof Grabowski, tekściarz i perkusista Dezertera

- A teraz, komu jako Fri Stejdż Bend pokazujecie takie „jabłuszko”?

- Niektórym elementom rzeczywistości społecznej na pewno, ale to niespersonifikowane. Wkurza mnie na przykład to, że do tej pory nie było epoki bez wojny i tak dywaguję: „Czy wojna wielka nas w końcu dopadnie, szał bitewny dresiarnię ogarnie; nie było jeszcze epoki bez wojen; na tym terenie już zbyt długo spokojnie; tłum generałów nadaje cele…”, że ktoś na górze decyduje o naszym zdrowiu i życiu. W nowszych kawałkach wypinam się na rzeczywistość ogólnie zawoalowanej polityki manipulacji. Nawołuję na przykład, żeby urzędnicy państwowi nie bali się ujawniać przeróżnych tajemnic, które mogłyby sprawić, że ci, którzy są na nieodpowiednim miejscu, poszliby w końcu won. Ryba psuje się od głowy i od głowy może się naprawić.

- Wierzysz w to? Myślisz, że to na szeroką skalę jest możliwe?

- Jest utwór „Same niewiadome”. Premierowo graliśmy go w klubie "5 sztuk" w Siedlcach, ale dla większej publiczności zagraliśmy go w Jarocinie. Śpiewam w nim, że wierzę. Wierzę też, że tylko sztuka ma szanse mierzyć się z największymi problemami, że sztuka ma prawo oceniać i wskazywać drogi, nawet bardziej niż polityka. Polityka jest zawsze w czyimś interesie. Sztuka może być czysta. Trzeba piętnować, ujawniać układy. Możemy mówić i krzyczeć, głos jednej osoby zostanie olany. Na przykład w„Universalisie” sprawy stawiam tak:


”Strzał w satelity ponad orbity
Zimna wojna w powietrzu znowu wisi
na skraju świata gotowa armata
adresat zgrozy wyposażony w prawa
by mieć swoje zdanie i mówić publicznie
mocarstwa świata działają nieetycznie”

„Drogie ubiory korporacje ,wszędzie czyhają okazje
Zdalnie sterują twoją potrzebą
kupujesz rzeczy, których wcale Ci nie trzeba”.

 „… Nieścisłość pojęć, mnogość obrazów
Dezinformacja siecią pełną ślepców
Zamknięty w ramach, chociaż się staram
Nie mogę ruszać szyją krzyczę więc na alarm”.

Jesteśmy zdezinformowani. Cały czas docierają do nas sprzeczne informacje. Na „fejsie” każdy może mówić, co chce. Jest tam pełno nienawiści, miłości, seksu. To tygiel. Socjalizm totalitarny, o którym śpiewał Kazik, że zmienił się w koncesyjno-etatystyczny, permutował jeszcze nieskończoną ilość razy w nieskończoną wciąż liść bytów politycznych. Ten nadmiar informacji, wykorzystuje brak knebla cenzury, opluwanie się jest mocno napasioną formą komunikacji między różnymi  społecznościami i jest okropne, strasznie się panoszy. Tylko w skrajnych przypadkach nakładane są za to sankcje prawne. W szumie newsów wszelkie emocje i informacje szybko giną. Ważne tematy mieszają się ze śmieciowymi. Myślę, że media mainstreamowe są wysterowane, ale nie wiem przez kogo i nie podejmę się oceny tego. Dlatego zastanawia mnie każda informacja PAPu.

- Nie frustruje Cię to?

- Nie, bo nie mam na to wpływu, mówię o tym  w piosenkach i wywiadach, tyle mogę.

- Sam piszesz wszystkie teksty. Długo nad nimi siedzisz?

- Nie. Piszę je od ręki.. One są najczęściej wypadkową rozmów, które wcześniej przeprowadziłem, przeżyć codziennych, książek które czytam, a czytam same dobre rzeczy, ostatnio po raz wtóry "Greka Zorbę" Kazantzakisa i "Colas Breugnon" Rollanda. Czasami na napisanie tekstu potrzeba mi pięć minut, ale żeby dojrzeć do jego napisania  - pięć miesięcy. Bywa, że chłopaki stworzą kawałek o takim ładunku emocjonalnym, że musi minąć dłuższy czas, abym znalazł w sobie adekwatne emocje do stworzenia treści

- Twoje teksty są raczej bezkompromisowe, nawet dosadne.

- To prawda, ale staram się, żeby nie było  w nich agresji, napuszczania kogoś na kogoś. Można napuścić kogoś na coś. Pisałem o alkoholizmie, znieczulicy, wojnach, miłości. Moje teksty odnoszą się też dosłownie do tego, co widzę. Widziałem człowieka, który mocno krwawił, a policjanci stali obok i spokojnie czekali na przyjazd karetki – stało się to zarzewiem do napisania "Obywatela". Także „Terminator barowy” to obraz zaobserwowanej postawy społecznej – osiłka, który szuka zaczepki. Przykłady można mnożyć. Czasami jestem okropnym moralizatorem. No sorry, tak mi wychodzi.

- Gdybyś miał wymienić momenty przełomowe w historii Fri Stejdż Bend, co by to było?

- To była każda zmiana personalna, czyli momenty kiedy basiści odchodzili i przychodzili nowi, trzeba było od nowa uczyć ich kawałków, ale też nowi ludzie wnosili do zespołu element nowego, równa się - dobrego.

To były pierwsze nagrania w piwnicy, bo nasza twórczość stawała się wówczas materialna

Było to też pierwsze studyjne demo, gdy pojechaliśmy do Olsztyna,  Spotkaliśmy tam Ryszarda Szmita, który dał nam kilka absolutnie bezcennych rad i utwierdził w przekonaniu, że to , co gramy jest OK., ale musimy jeszcze pracować

Był też moment, że chciałem porzucić granie, to było w 2012 roku, po demku właściwie, graliśmy w takim bardzo ciekawym klubie w Berlinie i bardzo się potem rozchorowałem. Otarłem się o śmierć, ale doszedłem do siebie, dostaliśmy stypendium od Urzędu Miasta i ostatecznie odrzuciłem od siebie widmo porzucenia muzyki.

Ważny jest też moment w którym związaliśmy się z menadżerem Marcinem Siejdą, on popchnął na przykład sprawę stypendium na płytę, bo przegapilibyśmy terminy pewnikiem i dogadał kilka ważnych dla nas koncertów, jest dobrym motywatorem i świetnym kumplem. 

W ogóle nasz pierwszy krążek to jest kamień milowy, nagraliśmy go i potem  zapraszano nas na wywiady, a nasze kawałki grały radia, mogły w końcu pojawić się recenzje. Gdy nasz numer puścił w Trójce Pan Piotr Kaczkowski, byłem autentycznie szczęśliwy. Na pewno wyjątkowym przeżyciem było dla nas supportowanie Tymona i Tranzystorów, Kazika, granie w Jarocinie, występy z Apteką, Izraelem czy Organkiem. Pojawił się też występ w Must Be The Music i to też było ciekawe przeżycie, zetknięcie z inną stroną showbizu, ale to nie było miejsce dla nas. Chcemy występować na dużych scenach i przez pryzmat wszystkich większych występów, nagrywek, wywiadów etc. co raz lepiej nam to idzie, maszyna się napędza, wskakujemy na coraz wyższy poziom

Obecnie pracujemy nad drugą płytą. Właściwie prawie mamy już materiał, ale potrzebujemy na jej wydanie pieniędzy. 24 października zagramy w Palladium przed Pidżamą Porno, to też dla nas bardzo ważne.

- Czego życzyć Fri Stejdż Bend z okazji urodzin?

- Pieniędzy na drugą płytę, zdrowia. Fajnie byłoby utrzymywać się z muzyki.

 - Dziękuję za rozmowę.

 

udostępnij na fabebook
Skomentuj:
nick*
komentarz*