23.06.2014

Akordeon, to nie „obciach”

Bardzo klimatyczny i refleksyjny, a zarazem pełen energii – taki był koncert akordeonisty Marcina Wyrostka w Suwałkach. Z muzykiem rozmawiała Justyna Brozio.

- Na koncercie w Suwalskim Ośrodku Kultury mogliśmy uslyszeć między innymi tanga w Pana wykonaniu. Czy to Pana ulubiony repertuar?

- Tango jest pojęciem bardzo szerokim – od milonga  po tanga bardzo energetyczne. Są utwory wokalne, utwory programowe, ilustracyjne - na przykład oddające zmienność pór roku, jak u Vivaldiego. Tanga Asrora Piazoli, które graliśmy w Suwałkach, to odmiana tango nuevo. Tanga różnią się nie tylko tempem. Utwory powstające w Argentynie czy Urugwaju mają zupełnie inny ładunek emocjonalny od tych tworzonych w Europie. Na koncercie „cytowaliśmy” bardzo różne klimaty tangowe. 

Często nawiązujemy do tang z Dwudziestolecia Międzywojennego. Gramy utwory autorskie. Robimy też muzyczne wysoki – podróże do Szkocji czy na Bałkany. W naszym repertuarze pojawia się ogólnie szeroko rozumiany folklor. Folklor związany z akordeonem. W głównej mierze tango bandoneon, ale też utwory improwizowane. Folklor to prawdziwe bogactwo.

- Czyli podstawą jest tradycja, ale modyfikowana?

-  Tak. Wprowadzamy z zespołem unowocześnienia, zmiany. Gramy utwory, które odzwierciedlają nasze podejście do muzyki, to jak my czujemy. Jeśli gramy covery, gramy je po swojemu. Z oryginalnych wersji generalnie zostaje jedynie linia melodyczna. Cały aranż, harmonię, rytm i klimat tworzymy sami. Staramy się, aby utwory pokazywały nasz temperament. Jestem człowiekiem bardzo energicznym. Lubię, jak na scenie się dużo dzieje, jak kipią emocje. Generalnie muzyka, moim zdaniem jest po to, aby pokazać to, co ma się w duszy, w sercu. Instrument jest przekaźnikiem między nami a publicznością. Głównym bohaterem moich występów jest akordeon. Ja mu tylko pomagam.

 - Pochodzi Pan z rodziny z muzycznymi tradycjami…

- Tak. Mój tata gra na akordeonie, na klarnecie, saksofonie, instrumentach dętych. Kształcił się w szkole muzycznej, ale musiał zrezygnować z nauki. Nie skończył liceum muzycznego, bo musiał pójść do pracy. Moja siostra gra na fortepianie. Dziadek grał na czym się dało: na grzebieniu, na liściu, na instrumentach, które sam wymyślał. Ciągnęło go do muzyki od najmłodszych lat.

- Czy to prawda, że Pański dziadek przeznaczył na zakup akordeonu bardzo pokaźną sumę?

- Tak. Aby kupić akordeon - sprzedał krowę, a kiedyś krowa w gospodarstwie miała olbrzymie znaczenie, była wręcz żywicielką rodziny. Dzięki temu mój tata zaczął grać na akordeonie. Dorabiał graniem na różnych imprezach. Nasze spotkania rodzinne zawsze były pełne hałasu i muzyki. Na święta Bożego Narodzenia przyjeżdżało 30-40 osób. Razem z kuzynami dawaliśmy popisy muzyczne. Dorośli też grali. Śpiewaliśmy, tańczyliśmy. Było bardzo głośno i wesoło. Tylko moja mama i żona są normalne, bo na niczym nie grają (śmiech). To ważne, żeby w domu była równowaga.

- A nie czuł Pan takiego przymusu, że  dziadek gra na akordeonie, tata też, to i Panu „wypada”? Czy wybór akordeonu, to była wyłącznie Pana decyzja?

-  Zacząłem grać jako dziecko. Nie wiem, jak było z tym decydowaniem. Tata mnie zachęcał do grania. Jak zobaczył, że mi się ten akordeon spodobał, że mam zdolności, wtedy zaczął wymagać. Miałem wówczas około sześciu lat. Tata pilnował, żebym regularnie ćwiczył. Cieszę się, że się tak stało. Potem w szkole muzycznej miałem bardzo dobrego nauczyciela z Białorusi. Był niesamowicie wymagający. Przykładał olbrzymią wagę do szczegółów. Spędzałem w szkole niedziele, dni wolne, święta. Grałem od rana do nocy.

 - I nie miał Pan dość? Nie było chwili zwątpienia?

- Był taki moment. Grałem bardzo dużo koncertów: na akademiach, z okazji różnorodnych obchodów, świąt organizowanych przez ośrodek kultury w Jeleniej Górze. Dawałem koncerty w szkole, w domach starców, domach pomocy społecznej. Był taki okres w liceum, że grałem po trzy koncerty tygodniowo. Wiadomo, do każdego trzeba się przygotować. Bardzo dużo ćwiczyłem w domu. Niosła mnie adrenalina. Nie dosypiałem. Nieraz wracałem z koncertu o 1.00 w nocy i zamiast iść spać, wychodziłem do garażu, żeby nikogo nie budzić, i dalej grałem. Dostawałem od kolegów, studentów ciekawe utwory i koniecznie chciałem sprawdzić, czy uda mi się je zagrać, zobaczyć jak wybrzmią. Kartki z nutami kładłem na masce samochodu, poprawiałem nuty, rozpisywałem je po swojemu. Nieraz grałem do 7.00 rano. Zapomniałem się w tym graniu. Byłem przemęczony. Bardzo mało bywałem na zajęciach. Jeździłem i grałem.

- W liceum, na studiach, wśród młodych ludzi bardzo popularne są gitary – klasyczna, elektryczna, muzyka rockowa. Akordeon często kojarzony jest z muzyką biesiadną… Nie słyszał Pan komentarzy od kolegów, że gra na akordeonie to „obciach”?

- Nie, nie czułem jakiegoś dyskomfortu. W domu tata i dziadek grali, w szkole – grywałem z kolegami. Jeździliśmy na różne imprezy, konkursy. Z mojej perspektywy, gra na akordeonie, to było coś zupełnie naturalnego, fajnego, zupełnie „nieobciachowego”.

- Lubi Pan grać w ciemnościach…

- Tak. Jak jest ciemno, otwierają się inne zmysły. To pobudza wyobraźnię. Jak jest ciemno, łatwiej namalować nastrój.

Ale wracając do przeszłości… Kocham akordeon. Granie sprawia mi olbrzymią radość. Podczas akademii z okazji zakończenia klasy maturalnej przeżyłem bardzo piękny, ważny dla mnie moment. Zagrałem coś i zobaczyłem, że ludzie cudownie to przyjęli. Były owacje. Zobaczyłem, że akordeon, moja muzyka może też uszczęśliwić innych. Bałem się, że to nie będzie zrozumiałe, bo zagrałem coś niszowego, już teraz nie pamiętam dokładnie, jaki to był utwór, a ludzie zrozumieli. Byłem szczęśliwy. Coś podobnego przeżyłem potem jeszcze raz. Grałem w Filharmonii Opolskiej koncert dla młodzieży z gimnazjum. I ci młodzi ludzie też się świetnie przy mojej muzyce bawili. Zareagowali zupełnie entuzjastycznie. Był prawdziwy szał. Taki odbiór jest bardzo motywujący. Jeśli młodzi ludzie tak reagują, to znaczy, że to co robię, ma sens. Potem był olbrzymi sukces w „Mam talent”. Zupełnie się tego nie spodziewałem. Tak dużo ludzi oddało na mnie głos. Coś niesamowitego.

- Stał się Pan sławny…

- No tak (śmiech). Ale najważniejsze, że za wygraną mogłem kupić swój wymarzony akordeon i mogę realizować się muzycznie. Kiedyś koncertowałem z różnymi zespołami w Polsce i w Niemczech. Teraz mogę grać to, co chcę, swój repertuar.  

- To ten akordeon, który tutaj leży?

- Tak. Został zrobiony specjalnie dla mnie na zamówienie. Sprowadziłem go z Włoch. To instrument marki Pigini. Ma wszystkie potrzebne funkcje, jakie powinien mieć dobry instrument koncertowy. Przede wszystkim konwerter, dzięki któremu można przełączać system melodyczny. Część funkcji mogę włączać brodą. Wszystkie przyciski są robione ręcznie. Można grać muzykę polifoniczna, różnorodne melodie, utwory fortepianowe, organowe, klawesynowe, orkiestrowe. Taki instrument daje szeroki wachlarz możliwości. Generalnie, jest taki, o jakim zawsze marzyłem.

- A co się stało z poprzednim instrumentem?

- Jego też ze sobą wożę. Zawsze na koncert biorę zapasowy akordeon, bo nigdy nie wiadomo, co może się zdarzyć na scenie. Miałem już taki przypadek, że akordeon zaciął mi się podczas koncertu. Zawsze mam awaryjny instrument. Ten starszy, to Ballone Burini. Ma bardzo ciepłe brzmienie i jest delikatniejszy. Cieszę się z nich jak dziecko. To moje zabawki. Moja świnka.

- Świnka?

- No tak (śmiech). W języku akordeonistów akordeon, to świnka, ciąża, muł. Część określeń nie nadaje się do publicznego powtarzania (śmiech). Ale to tak pieszczotliwie…

- A nie bolą Pana ręce i kręgosłup? Chyba trzeba mieć nie lada siłę, żeby zagrać cały koncert? Ile waży akordeon?

- Około 15 kg. Przyzwyczaiłem się. Mam tu specjalne pasy dostosowane do mnie. To mój autorski patent. Owszem, jest to praca fizyczna, ale bardzo wdzięczna. Energia wraca ze zdwojoną siłą. Chociaż ostatnio zauważam, że dzień, dwa po koncercie jestem trochę taki ospały. Chyba się starzeję (śmiech). 

- Niedługo wakacje. Czy wypoczywał Pan może na Suwalszczyźnie?

- Nie, jeszcze nie. Mieszkam obecnie w Katowicach. To trochę daleko, chociaż teraz jedzie się coraz szybciej. Ale brałem udział w koncertach w Giżycku i podczas letnich Filharmonii Aukso na Wigrach. Krajobraz jest to przepiękny. Na pewno kiedyś z żoną spędzimy tu urlop.

- A jakie są Pana plany muzyczne?

- Koncerty, koncerty, a wiosną nowa, autorka płyta z orkiestrą smyczkową.

- Dziękuję za rozmowę.

- Ja również.

udostępnij na fabebook
Skomentuj:
nick*
komentarz*