Nikt nie zginął w wypadku autobusu, który w czwartek na ulicy Wojska Polskiego zjechał z ronda do rowu. Zdarzenie było testem jak suwalskie służby medyczne poradzą sobie ze zdarzeniem masowym. Wyzwaniu sprostały, a akcję przeprowadzono wyjątkowo sprawnie.
Bus, którym dowożeni byli pracownicy suwalskiej Padmy, na trasę wyjechał dzień wcześniej. Na rondzie łączącym ulicę Wojska Polskiego z dojazdem do Obwodnicy, z niewiadomych przyczyn zjechał z jezdni, przebił barierkę i wpadł do rowu.
- Nie znamy jeszcze przyczyn wypadku. Autokar musi sprawdzić biegły i ocenić, czy był sprawny – mówi podinspektor Arkadiusz Bobowicz, szef suwalskiej drogówki.
Pojazd miał aktualne badania techniczne. Jakiś czas temu przeszedł gruntowny remont.
W wypadku nikt nie zginął, ale rany odniesieni wszyscy pasażerowie. Z miejsca wypadku trafili do szpitali w Suwałkach i Augustowie. Karetki wożące poszkodowanych kursowały po kilka razy. Strażacy w tym czasie zabezpieczali autobus. Akcja ratunkowa była dla ratowników nie lada wyzwaniem.
- Przydało się nam doświadczenie zdobyte w czasie szkoleń. Jestem bardzo zadowolona ze swojej ekipy - chwali przebieg akcji Krystyna Szczypiń, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego.
Lżej rannych opatrywano na miejscu i wszystkich transportowano do szpitala. Tam odbywał się podział i określano kto ucierpiał bardziej. Przygotowano sale, a w stan gotowości postawiono anestezjologów i chirurgów.
- Wszystko wymagało dobrej organizacji pracy. Dostaliśmy szkołę, ale pracownicy stanęli na wysokości zadania - podkreśla Adam Szałanda, dyrektor suwalskiego szpitala.
Większość rannych jeszcze wczoraj opuściła placówkę. Dwie osoby pozostały w szpitalu. Ich obrażenia nie zagrażały życiu, ale konieczna była interwencja chirurga.
(mkapu)
[19.03.2015] Suwałki. O włos od wielkiej katastrofy [wideo i zdjęcia]