25.02.2014

Sądowy finał dojrzałej miłości

Gorący romans skończył się dla niej na ławie oskarżonych. Nie daruje, musi też posadzić na niej byłego kochanka. Chodzi o godność.

Początek tej historii sięga 2003 roku. Pani Anna, obecnie 74-letnia mieszkanka Suwałk, poznała pana Stanisława. Przychodził do jej przyjaciółki z mieszkania na dole. To ona ich ze sobą poznała. Pewnie powiedziała, że Anna jest dosyć zamożna. Potem, już razem - ona i on, jeździli na grzyby.

- Był bardzo miły. Odwoził mnie do domu. Ja schorowana jestem, po udarze. Akurat wyszłam ze szpitala. Mam niedowład lewej strony ciała. Choruję na cukrzycę. Na serce też się leczę. Podobało mi się, że mnie do przychodni woził, do apteki… – opowiada pani Anna.

- Mąż nie żyje od wielu lat. Córka ma już dorosłe dzieci. Wszyscy pracują. Kto ma teraz czas z babcią siedzieć? Spodobał mi się. Zaczął do mnie przychodzić. Twierdził, że jest z żoną w separacji. Nocował. Nie będę owijać w bawełnę - kochankiem moim był. Dawałam mu pieniądze, bo mówił, że na paliwo trzeba. Nie szkodowałam, bo co mi po nich? A pieniędzy miałam sporo, ze spadku po mężu. Stanisław obiecywał, że gdzieś razem wyjedziemy, że kupimy domek. Dołożyłam mu do samochodu… Na zakup tego domku sprzedałam działkę. Piękna była… Kwiaty tam miałam i warzywa. Teraz ani domku, ani działki… –  pani Annie łamie się głos.

Rzucił przez telefon

- I tak nasz romans trwał 8 lat. Pewnego dnia zadzwonił do mnie i powiedział, że już nie chce się ze mną spotykać. Po tylu latach rzucił mnie przez telefon. Wkurzyłam się jak diabli. Bardzo poważnie podchodziłam do tego związku. Myślałam, że on się mną będzie opiekował, bo jest o 10 lat młodszy. Nie dbał o siebie. Chodził jak brudas, mało się mył. Teraz, jak na to z dystansu patrzę, nie wiem, co ja w nim widziałam. Pomyślałam - ja zaopiekuję się tobą, ty mną. A on tak ze mną postąpił… Próbowałam do niego dzwonić. Chciałam, żeby mi oddał pieniądze i żeby mi w twarz powiedział, że ze mną zrywa – opowiada pani Anna.

Stanisław mieszka w jednej z miejscowości na trasie  do Augustowa.

- Poprosiłam wnuczkę, żeby mnie do niego zawiozła. Ja tam zajeżdżam, a z domu żona wychodzi! Schorowana, biedna… Na pewno kiedyś była bardzo piękna. Oczy takie wielkie, smutne… Żal mi się jej zrobiło od razu. Przedstawiłam się. Powiedziałam, że może pani na mnie napluć, wyzwać, pomyjami oblać, ja spotykałam się z pani mężem osiem lat. Spał u mnie. Żyliśmy ze sobą… A ona odpowiada, że jej już wszystko jedno, bo jest bardzo ciężko chora, niemal obłożnie. Na dializy, biedna jeździła. Żal mi jej było strasznie i tak sobie pomyślałam, co z niego za „gnój”? Jak on ją mógł tak zostawić? Kobietę nad grobem? Ona płakała sobie, ja sobie…

Zresztą, ja nie wiem, czy ona jeszcze żyje. Może już ją Pan Bóg zabrał z tego świata? Anna miała na imię. Tak jak ja. A, że niedawno było Anny, nawet się nawzajem powinszowałyśmy. Powiedziała, że nic do mnie nie ma. Bo jej mąż to od dawna taki. Za spódnicami latał. Ona się całkiem poddała. Mówiła, że nawet kiedyś chciała od niego odejść, ale zabrakło jej odwagi. Powiedziała, że on się teraz z inną kobietą spotyka. Podała nazwisko, gdzie mieszka.

Dotarło do mnie, co to za łajdak

To mężatka. Męża ma pijaka i ona też się na tego Stasia złapała. Myślałam, że szlag mnie trafi. Postanowiłam, że ostrzegę tę kobietę, co to za jeden. Pojechałam do tej nowej kochanki. Oni mieli się akurat spotkać. On powiedział żonie, że jedzie do ośrodka zdrowia, ona też u siebie w domu coś nazmyślała. Jak mnie zobaczyła, już wiedziała kim jestem i czego chcę. Dała mu znać przez telefon. On wpadł do niej na podwórko. Awanturę okropną zrobił. Zaczął wrzeszczeć. A tak najpierw jechał, że myślałam, że staranuje nam samochód z wnuczką w środku. Złapał mnie za szyję, siłą wpychał do auta. Nawet mi nogę drzwiami przyciął. I na koniec powiedział coś, czego mu za nic nie podaruję: „ty stara ku…”. Właśnie to jest dla mnie najgorsze. Nie pieniądze, nie, że zostawił, ale że po tym wszystkim tak mnie nazwał. Jakim prawem?! Ja jestem wolna. To on mnie zwodził, oszukiwał! I wtedy dotarło do mnie, co to za łajdak! Myślałam, że zapaści dostanę.

Wnuczka odwiozła mnie do domu. Wymiotowałam, nie miałam siły. Sąsiadka pogotowie wezwała, bo bała się, że mam drugi udar. W szpitalu nawet tomografię mi robili. Ale jak tylko poczułam się lepiej, wypisałam się do domu. No i zaczęłam robić głupoty… Straciłam głowę, nerwy… Napisałam bardzo obraźliwy, bardzo wulgarny list do tego pana. Przyznaję. Używałam takich słów… nie brakowało tych na „ch”, „sku..”… Opisałam wszystkie intymne szczegóły, najbardziej wstydliwe detale i wysłałam.

Potem jeszcze większą głupotę zrobiłam, bo pojechałam do tej jego nowej kobiety i pocięłam nożyczkami jej wywieszone na sznurze pranie oraz spuściłam powietrze z kół w rowerze. Jedną starą bluzę pocięłam. Wiem, że zrobiłam źle. Przyznaję się. Nie powinnam była tego robić, ale ja już karę za to poniosłam. Oni mi założyli sprawę o zniszczenie mienia i za ten list obraźliwy. Zapłaciłam kobiecie. Dogadałyśmy się nawet, ale Stanisław chciał jeszcze odszkodowania za zniesławienie. Wyszło na to, że ja jestem wszystkiemu winna.

Wyszło na to, że to bezkarny oszust

Dlaczego on żadnej kary nie poniósł?! Też podałam go do sądu za tą szarpaninę, ale wyszło na to, że to bezkarny oszust. W sądzie mówił nieprawdę i zostało to już udowodnione i tu jest coś, czego ja zupełnie w uzasadnieniu nie rozumiem. Sąd napisał, że osoba składająca wyjaśnienia może mówić nieprawdę. A dokładnie, że „oskarżony korzystając z prawa do obrony, składa wyjaśnienia, a nie zeznania, i nie ma obowiązku mówienia prawdy”.

Sąd dalej uzasadniał: „ treści zawarte w fałszywych zeznaniach muszą być obiektywnie niezgodne z prawdą, jak również subiektywnie nieprawdziwe. Jest to więc przestępstwo, które można popełnić jedynie umyślnie – w formie zamiaru bezpośredniego lub ewentualnego, tzn. że sprawca musi zeznać nieprawdę lub zataić prawdę albo przewidywać taką możliwość i z tym się godzić. Nieświadome mówienie nieprawdy, chociażby sprawca mógł błędu uniknąć, jak też działanie lekkomyślne nie wypełniają podmiotowych znamion przestępstwa.”

- Ja nic z tego nie rozumiem! – mówi pani Irena - To w sądzie można kłamać? Co to jest subiektywna, albo obiektywna prawda?! – pyta.

 - W głowie mi się od tego kręci. Udowodniono im kłamstwo, a kary nie ponieśli. A ja całe życie myślałam, że jak wchodzę na salę rozpraw i drzwi się za mną zamykają, to prawda i tylko prawda. Do głowy mi nie przyszło, że można kłamać, tłumaczyć się, coś kręcić i sąd to pod uwagę weźmie – bulwersuje się pani Anna.

- I jeszcze w postanowieniu sędzia napisał, że można się pomylić w „sytuacji stresogennej”. Wiadomo, że wizyta w sądzie to nic przyjemnego i wiąże się ze stresem, ale czy tak można się tłumaczyć? – pyta.

- Przeczytałem te dokumenty. Nie bardzo mogę komentować. Wyrok w tej sprawie jest prawomocny. Sędzia uzasadnił, jak uzasadnił. Można z tym postanowieniem polemizować, ale sprawa jest zakończona. Sędzia sądu rejonowego wyjaśnił motywy. Skoro uznał, co następuje, nie mogę tego podważać – mówi sędzia Marcin Walczuk, rzecznik Sądu Okręgowego w Suwałkach.

Pani Anna planuje wkrótce ponownie skierować sprawę do prokuratury.

- Pani prokurator powiedziała, że jeśli mogę udowodnić, że Stanisław, jego kobieta i świadkowie zeznawali nieprawdę, to powinnam złożyć doniesienie o przestępstwie. Przecież nie może tak być, że w sądzie można kłamać! Je jestem upartym Koziorożcem i nie zamierzam się poddawać – kończy.

Justyna Brozio

 

P.S. Imiona bohaterów zostały zmienione.

udostępnij na fabebook
Skomentuj:
nick*
komentarz*
 
 
Sponsor pogody
Pogoda
Newsletter

Jeżeli chcesz otrzymywać od nas informacje o nowych wiadomościach w serwisie podaj nam swój e-mail.

Kursy walut
04.24.2024 Kupno Sprzedaż
EUR 0.00% 4.4889 4.5795
USD 0.00% 4.1175 4.2007
GBP 0.00% 5.1508 5.2548
CHF 0.00% 4.5999 4.6929
23.04.2024

Toyota RAV4

Dodaj nowe ogoszenie