10.11.2015

Marek Zborowski-Weychman. Jeśli pracować, to na sto procent

„Zwariowany dyrektor”, pedagog z powołania, zodiakalny Skorpion i miłośnik poezji śpiewanej – Marek Zborowski-Weychman, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 6 w Suwałkach odebrał w tym roku Nagrodę Ministra Edukacji. O tym, jak został pedagogiem, co uznaje za swój największy dotychczasowy sukces i jak się mu podróżowało Pociągiem Przyjaźni opowiada Justynie Brozio.

- Czym jest dla Pana Nagroda Ministra Edukacji? Podsumowaniem? Czy nie za wcześnie na podsumowania?

- Akurat tak się złożyło, że 1 września „stuknęło mi” 30 lat pracy w szkole, z czego większość w Szóstce. Nagroda zbiegła się w czasie z okrągłym jubileuszem pracy zawodowej. To skłania do refleksji. Bardzo się cieszę, że otrzymałem to wyróżnienie. Jestem wdzięczny moim zwierzchnikom, że dostrzegli i docenili działania moje i nauczycieli z naszej szkoły. Nagrody ministra nie dostaje się ot tak. Trzeba przejść określone etapy. Wniosek organu prowadzącego opiniuje kuratorium, następnie wysyła go (lub nie) do ministerstwa, tam specjalna komisja rozpatruje i rekomenduje, bądź nie. Z naszego województwa ostatecznie Nagrodę Ministra Edukacji Narodowej otrzymały tylko trzy osoby.

 

M. Zborowski-Weychman odbiera Nagrodę MEN z rąk kuratora oświaty w Białymstoku

 - Czy to wyróżnienie sprawia, że czuje się Pan mentorem? A może odczuwa Pan presję, że nauczycielowi z nagrodą ministra inni nauczyciele bardziej patrzą na ręce?

- Nie, to nie tak! Nie odczuwam żadnej presji. Boję się jedynie, żebym nie spoczął na laurach, żebym nie pomyślał, że już więcej nic nie muszę, teraz to niech inni pracują. Nie leży to w mojej naturze, ale kto wie? Jeśli chodzi o plany, rozwój zawodowy – idę prostą drogą, ale jest to taka prosta wachlująca.

- Co to znaczy? Wydawało mi się, że jest Pan osobą bardzo zdeterminowaną. Taką, która konsekwentnie, powoli pnie się w górę.

- Nie, nie ma tak. Są okresy, kiedy rzeczywiście można coś fajnego zrobić. Wychodzę z pomysłem i widzę taką iskierkę, błysk w oku, że ktoś to podchwycił, że to może się udać. Wtedy wcielamy pomysł w życie. Niezależnie od ewentualnych nagród. Mimo, że jako typowy Skorpion, jestem sam do przodu, muszę mieć za sobą kupę ludzi, żeby wspólnie razem, z innymi coś robić. Czasami jest tak, że z czegoś jestem zmuszony zrezygnować. Bywało, że niektóre pomysły wydawały się zbyt ambitne, może niedostosowane do czasów, warunków finansowych, zestawu ludzi, okoliczności. Tak było chociażby z kubeczkami. Chodziło o to, aby w teledysku wzięła udział cała szkoła, wszystkie klasy i nauczyciele -  a niektórzy patrzyli na to sceptycznie. Na szczęście, entuzjazm dzieci, które podchwyciły pomysł – rozprzestrzenił się jak fala. Dzieci przynosiły kubeczki, bawiły się nimi na przerwach. Potem rozwinęła się rywalizacja między klasami. Ostatecznie w teledysku wzięli udział uczniowie ze wszystkich klas, nauczyciele, ale także wszyscy pracownicy administracji i obsługi.

Gdy przyjdzie mi do głowy jakiś pomysł, ale dostrzegam niechęć - nikogo nie zmuszam. Najbardziej lubię, jak nauczyciele sami przychodzą z pomysłami. Z chęcią realizuję takie „gotowce”, szukam na nie funduszy. Sukces jest wspólny. To sukces szkoły.

Niedawno zdobyliśmy tytuł „Szkoły z klasą”, Piotr Pacewicz z „Wyborczej” nazwał mnie w artykule „Zwariowanym dyrektorem”. Lubię działać, lubię motywować innych.

- Podobnie jest z „Beciakami”?

- Tak. Dostarczam dzieciom wiedzę, umiejętności. Podaję je do wykorzystania, ale to czy one zechcą nad tym pracować, czy swój potencjał rozbudzą, zależy jedynie od nich. No, trochę też od ich rodziców. Każde dziecko traktuję jak rozwijającego się artystę. Mieliśmy już takie przypadki, że dorastające Beciaki musiały wybierać  studia – „poważne”, na przykład medycyna, czy uczelnia artystyczna. Hobby zaczęło zabierać za dużo czasu. Być lekarzem jest jednak łatwiej, niż być muzykiem. Wiele osób po uczelniach artystycznych pozostaje bez pracy. Ale muzyka gdzieś tam z boku może nam całe życie towarzyszyć.

- Jak było w Pana przypadku? Co było najpierw - muzyka, czy pedagogika?

- Można powiedzieć, że jestem dziedzicznie obciążony i to podwójnie (śmiech). U mnie w domu muzyka była zawsze i wszędzie. Pamiętam takie Wigilie, podczas których każdy brał coś, na czym umiał grać – pianino, skrzypce, gitarę. Mój starszy brat grał na skrzypcach, a siostra na fortepianie. Zresztą oboje są też nauczycielami, emerytowanymi już.

Gdy starsi grali, je też próbowałem. Tata trochę te moje muzyczne zapędy hamował. Chciał też, żebym robił cokolwiek innego od pracy w szkole – żebym był  kolejarzem czy prawnikiem. Wszystko jedno. Jak mówił, pragnął, żeby chociaż jedno dziecko pozostało „normalne” – nie uczyło i nie grało. Cóż, wyszło inaczej…

Tata był dyrektorem MDK-u w Mrągowie. Prowadził koło turystyczne, organizował obozy wędrowne, uczył gry na mandolinie, zajmował się zespołem ludowym, który w latach 50-tych występował nawet w Sali Kongresowej, robił inscenizacje, a także miał koło fotograficzne. Byłem chyba najbardziej obfotografowanym dzieckiem na świecie. Nie znosiłem pozować! Mam mnóstwo zdjęć z dzieciństwa, na których ryczę.

Od małego kręciłem się przy tacie, byłem stałym bywalcem w domu kultury. Po ojcu zainteresowałem się też turystyką i chciałem to studiować. Poszedłem do studium obsługi ruchu turystycznego, żeby w przyszłości organizować wycieczki albo prowadzić pensjonat. Zresztą jestem przewodnikiem turystycznym po Suwalszczyźnie i po byłym województwie suwalskim. Kiedyś oprowadzałem dużo wycieczek. Teraz nie mam na to czasu. Skończyłem studium i … poszedłem na pedagogikę, jak wszyscy w rodzinie. Oprócz mamy. Mama jest emerytowaną pielęgniarką.

Z moją siostrą było podobnie. Była bardzo dobrze zapowiadającą się pianistką, ale ostatecznie też osiadła w szkole.

Cały czas grałem na gitarze. Skończyłem WSP w Olsztynie. W akademiku mieszkałem po sąsiedzku z muzykami. Spotykaliśmy się na korytarzach i graliśmy. Mieliśmy nawet zespół  W-esperal. Byliśmy laureatami wielu konkursów – m.in. Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie czy Biesiad Humoru i Satyry w Lidzbarku, występowaliśmy w telewizji, w radiu, odbyliśmy całkiem sporą trasę koncertową. Ja grałem na gitarze i śpiewałem. Jeden z naszych kawałków był nawet przebojem lata. Nazywał się ”Gienia Reggae”.

- Kto był wówczas Pana muzycznym idolem?

- Zawsze poruszałem się w kręgu poezji śpiewanej i piosenki turystycznej. Moimi idolami byli Andrzej Mróz, Adam Drąg czy Ela Adamiak, Waldek Chyliński, Grzegorz Tomczak, Jerzy Filar, Rudi Schubert ze starymi, „wałowymi” piosenkami. Z wieloma z tych artystów miałem przyjemność się spotkać. To małe środowisko. Wśród muzyków nie ma rotacji ani dystansu. Koncerty są bardzo kameralne i łatwo nawiązać kontakt. Gdy wiedziałem, że gdzieś odbędzie się koncert- jechałem tam. 

Byłem na przykład na pierwszym, premierowym występie kabaretu „Potem” w Zielonej Górze w 1987 roku i miałem przykrość być na ich przedostatnim występie przed rozwiązaniem w Suwałkach. Niektóre kawałki powtórzyli z pierwszych występów. To zabrzmiało bardzo sentymentalnie. A ich skecze nawet po dwudziestu latach pozostały dalej „zdrowe”.

 

M. Zborowski-Weychman, czasy studenckie

Zamiłowanie do „Krainy Łagodności” zostało mi do dzisiaj, np. pisząc piosenki, układając melodię, gdzieś zawsze wkradnie się nutka poetycka. Nie mogę przeskoczyć na typowy pop.

 

 

- Jakim pedagogiem chciał Pan być? Jaką wizję tego zawodu miał Pan na studiach?

- Nie miałem specjalnych wyobrażeń, bo już wiedziałem, co to znaczy być nauczycielem. Moje rodzeństwo i ojciec pracowali w szkole, już zanim ja poszedłem na studia. Widziałem tę pracę zza kulis. Wiedziałem, na co się mam nastawiać.

- Z perspektywy czasu – jakie zmiany Pan zaobserwował jeśli chodzi o pracę pedagoga, nauczyciela?

- Zmieniły się relacje uczeń-nauczyciel, a także nauczyciel-rodzic. Rodzice mają obecnie mało zaufania do nauczycieli, nie wierzą, że nauczyciel naprawdę chce ich dziecko nauczyć, przekazać mu jak najwięcej. Często zachowują się tak, jakby nauczyciel chciał ich pociechę skrzywdzić. Przez te 30 lat nastąpiła zupełna zmiana jeśli chodzi o nastawienie rodziców.

Gdy pracowałem w klasach 1-3, miałem olbrzymią radość z tego, że te dzieci były takimi „czystymi karteczkami”. Mogłem je ukształtować tak, jak chciałem. Robiłem z dziećmi bardzo  dużo. W każdej klasie był zespół taneczny, wokalny, teatralny, gimnastyczny. Starałem się je wszystkie w miarę umiejętności prowadzić. Teraz mnie trochę śmieszy to moje prowadzenie grupy gimnastycznej, ale na przykład nauczyłem dziewczynki skakać przez podwójną skakankę. Najpierw musiałem sam im pokazać, na czym to polega. Nauczyłem się kilka prostych skoków. Nawet jeśli nauczyciel nie jest w czymś mistrzem, powinien sam pokazać, o co chodzi. Dzieci za nauczycielem pójdą w ogień, ale ZA nauczycielem.

Teraz jest dużo łatwiej o materiały – testy, programy - wszystko można znaleźć w Internecie. Ucząc zajęć komputerowych właściwie niewiele muszę robić. Gorzej jest z kolei z dyscypliną. Uczniowie są mniej uspołecznieni, nie mają dystansu do dorosłych. Duża w tym wina mediów. Dawniej trzeba było z kolei być bardziej kreatywnym, umieć zrobić coś z niczego.

Jestem przekonany, że zmiany są dobre. Każda czegoś uczy. Z każdego doświadczenia coś zostaje i można coś potrzebnego z tego potem wyciągnąć. Nie powinniśmy się bać zmian. Nauczyciele powinni nadążać, zmieniać mentalność. Iść z duchem czasu, rozwijać się z dziećmi. Niektórzy moi znajomi mówią, że jestem „nauczycielem komórkowym”, bo nawet jeśli jestem „w świecie”  – odpisuję na maile, codziennie sprawdzam pocztę, sprawdzam różne informacje, działam.

- Wróćmy jeszcze do czasów studenckich. Na jaki temat pisał Pan pracę magisterską?

- „Udział dzieci w zajęciach pozalekcyjnych typu artystycznego a powodzenie w nauce na podstawie klas ósmych Szkoły Podstawowej w Sorkwitach”. W tej szkole uczył mój brat. Prowadziłem tam żmudne badania – brałem pod lupę wszystkie oceny. Łóżko w akademiku było całe zasłane papierami. Potem to zaprocentowało w mojej dalszej pracy. Wciąż prowadzę zajęcia pozalekcyjne, chciałbym jeszcze zwiększyć ich liczbę i zająć się jakimś teatrzykiem czy kabaretem, ale czasu brak..

- Pierwsza szkoła, w której Pan uczył…

- Złożyłem dokumenty do Siódemki przy Minkiewicza, ale w czasie wakacji dostałem powołanie do w wojska. W szkole byłem 1 i 2 września, trzeciego byłem już „w kamaszach” w Łodzi. Byłem oficerem wychowawczym i po czteromiesięcznym okresie szkolenia przyjechałem do Suwałk i tu jeszcze odbywałem służbę przez osiem miesięcy.

Potem rozpocząłem pracę w Zespole Szkół Technicznych jako nauczyciel PO, a następnie przeszedłem do Szóstki. Uczyłem muzyki, a następnie prowadziłem klasy 1-3. Po kilku latach zrobiłem uprawnienia do nauczania informatyki.

W wojsku brałem udział w wielu konkursach recytatorskich, poezji śpiewanej, dostawałem za to urlopy.  W związku z tym, że do końca liceum byłem namiętnym harcerzem i miałem we krwi maszerowanie oraz musztrę, nie było mi w wojsku ciężko, wyróżniałem się już po pierwszym miesiącu. Zostałem nawet wydelegowany jako delegat na wyjazd Pociągiem Przyjaźni do Związku Radzieckiego. Byłem w Leningradzie, Moskwie i Mińsku. Dwa tygodnie wczasów, tyle że w mundurze.

- W którym roku został Pan dyrektorem szkoły?

- W 1999. Zostałem nim z konieczności, ponieważ dotychczasowy dyrektor - Eligiusz Myszkowski, wybrał pracę w nowopowstałym gimnazjum. Objąłem stanowisko, ale to był bardzo trudny dla mnie czas. Nad szkołą wisiało widmo likwidacji. Kosztem podstawówki miało tu powstać gimnazjum. Nad nauczycielami zawisła groźba zwolnień. Podszedłem do tego po Skorpiońsku. Podjąłem walkę. Zaangażowałem media, dużo pisała o nas „Współczesna”, prosiłem ówczesnego marszałka, pisałem prośby, listy do władz wojewódzkich. Byłem za to wzywany na dywanik. Szedłem na całość, bo w moim interesie było, aby Szóstka została, nawet gdybym to nie ja był dyrektorem. Przez pięć lat miałem zerowy dodatek motywacyjny, więc finansowo nie było fajnie, ale opłaciło się. Teraz „Szóstka” kwitnie!

- Jak Pan znosi te wszystkie reformy w szkolnictwie?

- Nieraz bywa tak, że ręce opadają. Przygotowujemy się do czegoś, na przykład do sprawdzianu szóstoklasistów, a potem okazuje się, że jest on niepotrzebny i będzie jego likwidacja.

W podstawówkach nie jest jeszcze tak źle. Szkoły ponadgimnazjalne muszą teraz dosłownie walczyć o każdego ucznia.

Wychodzę z założenia, że im więcej mówią o szkole, tym lepiej. Dużo się u nas dzieje. Nasze nauczycielki mają wielu laureatów różnorodnych konkursów. Chętnie się tym chwalę. Cieszę się również, że nasze dzieci noszą mundurki – to wyróżnia nas spośród wszystkich szkół.

- Co uznaje Pan za największy swój sukces w pracy dyrektora?

- To, że szkoła zmieniła się diametralnie, ale to nie tylko moja zasługa. Jestem jedynie jednym z ogniw tego łańcucha. Gdy odzyskaliśmy budynek po gimnazjum, wszystkie pomieszczenia wyglądały jak po klęsce żywiołowej. Gdy oglądam teraz zdjęcia, wierzyć się nie chce, że to ten sam obiekt. Rodzice i nauczyciele tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego wyremontowali wszystkie klasy. Oczywiście pomogły fundusze z Urzędu Miasta. To były poważny remont – gładzenie ścian, wymiana lamp, podłóg. Tak powoli wyremontowaliśmy całą szkołę. Nietknięte zostały jedynie Sala Tradycji i kawałek szatni. Z burej, pokomunistycznej szkoły Szóstka stała się kolorowa i przyjazna. Niedawno otwieraliśmy też boisko z prawdziwego zdarzenia. Tylko hali sportowej nam teraz brakuje, ale starania o nią będzie już raczej czynił następny dyrektor.

 

 

- Czy możemy jeszcze wrócić do „Beciaków”? Jaki był początek tej grupy?

- Beciaki zaczęły istnieć w 1992 roku, kiedy zostałem wychowawcą klasy I B. W klasie było kilka grup – „Beciaki” śpiewające, tańczące, sportowe i teatrzyk Beciaki. Dzieci poszły później do czwartej klasy i nie miałem już z nimi kontaktu, a niektóre chciały dalej śpiewać, wiec wciąż się spotykaliśmy. Młodsze dzieci dołączały do starszych, potem zaczęły przychodzić dzieci z innych szkół i tak się to rozrosło.

Jeden z moich pierwszych „Beciaków” – Emilia Tarasiewicz, o której było głośno, bo występowała chociażby w „Idolu”, ma teraz 30 lat zajmuje się artystycznym wypalaniem w drewnie. Mieszka w Stanach. Adrian prowadzi z powodzeniem dużą firmę w Stolicy, Justyna jest stylistką (pracuje np. przy Top Model), Michasia gra w filmie, Kasia kończy wokalistykę, a Eliza zaczyna, Ula jest modelką studiującą psychologię… Itd…

 

Opiekun Beciaków z dumą pokazuje pracę Emilii Tarasiewicz

Najtrudniejszym Beciakiem był mój syn – Kasper. Innym dzieciom mogłem powiedzieć: „Zrób to, zaśpiewaj tak” i reagowały, a Kasper odpowiadał: „Weź tata… po co to?”. Jedynak…

- Podczas odbierania nagrody Ministra Edukacji Narodowej wspomniał Pan, że syn poszedł w Pana ślady…

- Tak. Kasper skończył animację kulturalną i profilaktykę uzależnień – bo rodzice bardzo chcieli!

A teraz uczy dzieci śpiewać. Osiąga już pierwsze sukcesy. Na festiwalu w Koninie jego podopieczni zajęli pierwsze miejsce (moje dzieci odpadły). Jeszcze w szkole średniej Kasper wygrał casting do „Romy” i trzecią klasę liceum skończył w Warszawie na nauczaniu indywidualnym. Stąd zajęcie się śpiewaniem. Robi też zdjęcia. Moim zdaniem, mają klimat. Talent odziedziczył na pewno po dziadku i ojcu (śmiech). Kasper miał już swoje wystawy.

Trochę mnie niepokoi, że jest takim luzakiem. Powtarzam mu: „Synu, czas zacząć płacić składki”, ile można żyć z umów o dzieło.

- Pani Dyrektorze, jak Pan to wszystko łączy - obowiązki administracyjne, uczenie, indywidualne lekcje, próby z Beciakami?

- Wszystkie terminy zapisuję w komórce, w gmail-owym kalendarzu. Każdorazowo kalkuluję na co mnie stać. Weekendy to wyjazdy – sobota w jednym mieście, niedziela w drugim – z innymi dziećmi. Bywało tak, że w sobotę byłem na festiwalu w Toruniu, a następnego dnia rano dzieci miały występy we Wrocławiu. Wracałem wieczorem z Torunia do Suwałk, zostawiałem dzieci, kąpałem się, przebierałem, piłem kawę, brałem następną grupę dzieciaków i jechałem do Torunia. Wracałem po 2.00, szedłem spać i o 7.30 już byłem w pracy. Teraz niestety, gdy jadę w podobną podróż, muszę trzy dni odsypiać. Siły nie te.

- Co oznacza dla Pana słowo relaks? Czy nie jest tak, że nawet na tak zwanym „wolnym” głowa wciąż pracuje?

- Wypracowałem sobie metodę na relaks. Relaks oznacza dla mnie czas, kiedy za nikogo nie muszę być odpowiedzialny. Najlepiej, żeby ktoś mnie wywiózł i kazał na przykład zbierać ziemniaki. Wtedy można się wyłączyć. Na co dzień wciąż myślę i planuję. Nawet nieraz w nocy budzę się i zapisuję dobre pomysły w komórce. Odpoczywam, gdy wyjeżdżam z żoną w plener. Nie musi być to daleko, może być pod namiot, uwielbiamy chociażby spływy kajakowe, ale musi być spełniony podstawowy warunek – aby odpocząć, trzeba mieć co najmniej trzy dni wolne bez odpowiedzialności za cokolwiek. Uznaję tylko aktywny wypoczynek. Lubię oglądać ruiny, na przykład portyk w Dowspudzie - chociaż jest blisko, mogę na niego patrzeć godzinami. Uwielbiam też jezioro Studzieniczne, pola namiotowe w Płaskiej. Czarna Hańcza też jest przepiękna i – co bardzo ważne  - w niektórych miejscach komórka nie ma zasięgu (śmiech). Jedyne czego nie toleruję, to pływanie po morzu. Samolotem też latam niechętnie.

 

 

- Wyłącza Pan wtedy telefon, czy jednak nie?

- Już wiem, że trzeba wyłączać. Z drugiej strony mam 88-letnią mamę i chcę być z nią w stałym kontakcie.

- Organizuje też Pan tradycyjne wypady z synem?

- Tak. Wyjeżdżaliśmy do Zakopanego na Boże Narodzenie, ale niestety – w ostatnim czasie warunki się tam zmieniły. Pogoda jest niepewna, dochodzi do konfliktów związanych z korzystaniem ze stoków. Teraz pewnie będziemy wyjeżdżać na Wielkanoc – jest więcej śniegu!

- Nad jakimi pomysłami Pan teraz pracuje?

- Na razie nie chcę zdradzać. Pochwalę się, jak się uda. I w szkole, i w muzyce!

- Pozostaje mi tylko życzyć dalszych sukcesów.

- Dziękuję.

- A ja dziękuje za rozmowę.

 

 

[15.10.2015] Marek Zborowski-Weychman z nagrodą Ministra Edukacji Narodowej [zdjęcia]

[11.05.2015] Suwałki. "Szóstka" ma upragnione boisko [wideo i zdjęcia]

[27.02.2015] Kubeczki Szósteczki [wideo i zdjęcia]

udostępnij na fabebook
22.06.2016, 01:09:22

TB

Z wielką przyjemnością przeczytałem. Pozdrawiam.

Skomentuj:
nick*
komentarz*
 
 
Zapraszamy na relację na żywo


KS Wasilków


Wigry Suwałki

04.05.2024
16:00

Sponsor pogody
Pogoda
Newsletter

Jeżeli chcesz otrzymywać od nas informacje o nowych wiadomościach w serwisie podaj nam swój e-mail.

Kursy walut
05.05.2024 Kupno Sprzedaż
EUR 0.00% 4.4889 4.5795
USD 0.00% 4.1175 4.2007
GBP 0.00% 5.1508 5.2548
CHF 0.00% 4.5999 4.6929
04.05.2024

szukam pracy

Dodaj nowe ogoszenie