06.05.2016

Strefy ekonomiczne to rak na lokalnej społeczności. Wywiad z Adrianem Zandbergiem

Czy na polskiej scenie politycznej jest miejsce na nową lewicę? Jak zatrzymać brunatną falę i radykalizację nastrojów? Oraz dlaczego strefy ekonomiczne przynoszą więcej strat niż zysków? To niektóre z tematów o których rozmawialiśmy z Adrianem Zandbergiem, liderem partii Razem.

- Co się stało z Polakami, że w ustach wielu osób określenie „lewicowy” jest traktowane jako obraźliwe? Zjawisko to widać szczególnie wśród młodzieży.

- To proste. Przez długie lata na polskiej scenie politycznej praktycznie nie było lewicy. Jej miejsce zajmowała bezideowa, dosyć liberalna ekonomicznie partia postkomunistyczna, której liderzy tak naprawdę nie różnili się od innych partii establishmentu. Demokratycznej lewicy, takiej jak np. w Skandynawii nigdy w Polsce nie było.

Przez to jedyny język buntu, którym można było wyrazić niezadowolenie dostarczała prawica. Przykład hiszpańskiego Podemos pokazuje, że może być inaczej. Tam to lewica stała się głosem niezadowolonych, głosem młodego pokolenia.
 
- Dom Nauczyciela, gdzie teraz rozmawiamy, to miejsce, które do niedawna odwiedzali głównie politycy Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Rozumiem, że miejsce to wybraliście przypadkowo, ale skorzystam z okazji i spytam, co z byłymi działaczami SLD? Przyjmiecie ich pod swoje skrzydła?

- Kluczowe jest to, czy ktoś ma czyste sumienie i czy ma lewicowe poglądy. A w przypadku działaczy SLD nie są to jednak sprawy oczywiste. Ale na nikogo się z góry nie zamykamy. Rozumiemy, że przez lata lewicy nie było, więc młodzie ludzie o lewicowych poglądach trafiali tam na zasadzie „na bezrybiu i rak ryba”. Dla nich drzwi są u nas otwarte. Ludziom, którzy mają za sobą polityczną przeszłość, przyglądamy się jednak uważniej.

- Myśleliście o większej koalicji partii lewicowych? Po waszej stronie sceny politycznej zawsze był problem z ogromnym SLD i małymi aktywnymi, choć niewidocznymi w mediach ugrupowaniami.

- Dziś tak naprawdę mamy tylko dwa ogólnokrajowe podmioty, które walczą o miejsce po lewej stronie sceny politycznej. Razem, które coraz aktywniej działa w całym kraju i schodzące ze sceny SLD. I to w zasadzie tyle. Prawda jest taka, że dynamiczny rozwój Razem zassał znaczną cześć niezależnej lewicy na swój pokład. Na tych, którzy nadal są poza strukturami Razem, nie patrzymy jak na konkurencję, tylko jak na sojuszników. W konkretnych sprawach ich wspieramy.

- W Polsce powiatowej wciąż was nie widać.

- Dotyka pan ważnej rzeczy. Przez lata niezależna lewica zamknięta była w środowiskach akademickich i dopiero jesienią, w czasie kampanii parlamentarnej Razem, można było zobaczyć, że po lewej stronie jest inna możliwość niż bezideowe SLD.

Teraz naszym zadaniem jest dotrzeć do ludzi, którzy nam zaufali - to ponad pół miliona głosów - i ich zorganizować. Tego nie da się zrobić z dnia na dzień. Potrzeba na to czasu i spotkań, takich jak to w Suwałkach.

- Czy Trybunał Konstytucyjny to temat, który porwie wyborców z małych miejscowości? Kilka kilometrów za Warszawą zaczyna się inna Polska i inne tematy zajmują ludzi.

- Sprawa Trybunału to nie jest polityczna przepychanka, tylko kwestia przestrzegania elementarnych zasad. Nie może być tak, że rząd odmawia publikowania wyroków sądowych. To standard Kazachstanu, a nie zachodniej Europy.

W dłuższej perspektywie ten kryzys będzie problemem dla wielu obywateli. Sądy i niektóre samorządy już deklarują, że będą przestrzegać postanowień Trybunału. Rząd udaje, że ich nie ma. Za chwilę zaczną się spierać, które ustawy obowiązują, a które nie - i zwykli ludzie stracą pewność, jakie w Polsce obowiązuje prawo. Bez tego trudno prowadzić działalność gospodarczą czy szukać sprawiedliwości w sądzie.

- W mocnych słowach krytykujcie strefy ekonomiczne. Jednak z nich działa w Suwałkach i jest przedstawiana jako "ziemia obiecana" i główne koło zamachowe rozwoju lokalnej gospodarki.

- Uzależniliśmy rozwój od zwalniania firm z podatków. Taki sposób czynienia firm konkurencyjnymi powoduje, że samorządy tracą dochody. Potem brakuje pieniędzy na edukację, na zadania własne…

Koszt zwolnień podatkowych sprawia, że strefy ekonomiczne stają się nowotworem na lokalnej społeczności. A nowoczesnego, konkurencyjnego przemysłu w ten sposób i tak nie zbudujemy. To co najwyżej sposób na kolejne, taśmowe montownie, które można spakować w tydzień do TIRów i przewieźć tam, gdzie pracownikom płaci się jeszcze mniej.

Na świecie jest coraz mniej krajów, które korzystają z takich rozwiązań. Od zwolnień podatkowych trzeba przechodzić do nowocześniejszych sposobów wspierania rozwoju. W Polsce jest coraz więcej miejsc, gdzie istnienie stref blokuje rozwój działających na normalnych zasadach przedsiębiorstw.

- A co ze spadkiem bezrobocia? Czy nie jest tak, że skoro przedsiębiorcy otrzymują duże ulgi to państwo daje im przez to możliwość zwiększenia zatrudnienia? W praktyce okazuje się, że pracownicy zatrudniani są jak na roboty interwencyjne. Mimo to wciąż pracują oni przez agencje pracy tymczasowych, a tym samym zasilają szeregi prekariatu.
 
- Przyzwolenie na śmieciówki i agencje pracy tymczasowej skazuje masę ludzi na tymczasowość, życie z miesiąca na miesiąc. Przez to nigdy nie osiągną stabilności. A bez niej nie będzie np. skoku demograficznego, bo nikt nie będzie się decydował na dziecko lub zakup mieszkania.

Mamy sprawnie działający na papierze model gospodarczy, ale w praktyce powoduje on paskudne konsekwencje społeczne. A gospodarka nie funkcjonuje w próżni. Za spychanie ryzyka i niestabilności na najsłabszych w końcu zapłacimy wszyscy.

- Suwalszczyzna to tereny rolnicze. Macie jakieś propozycje dla rolników?

- Nasz program dla terenów w wiejskich jeszcze powstaje. Już dziś możemy powiedzieć, że dobrym rozwiązaniem dla polskiego rolnictwa są kooperatywy, spółdzielczość. Dobrym wzorem jest Dania. Bardzo nie podoba nam się wielkoprzemysłowe rolnictwo amerykańskie, które niesie za sobą paskudne konsekwencje społeczne i ekologiczne.

- A co z Kościołem? Idziecie na wojnę, czy jest szansa na dialog?

- Warto docenić pracę, którą kościoły wkładają z działalność społeczną. W latach 90. państwo i elity opuściły ludzi, którzy przegrali w transformacji. W to miejsce weszły wtedy organizacje pomocowe, m.in. kościelne. To była wielka praca i ludziom, którzy się w nią angażowali, należy się uznanie.

Dla nas Kościół to nie wróg, z którym chcemy wojować. Nie będziemy zabawiać się w Palikota i organizować żenujących, antyreligijnych happeningów. Jesteśmy natomiast twardymi zwolennikami świeckości państwa. Chodzi to, żeby wierzący i niewierzący byli traktowani tak samo, żeby nikt nie był przez państwo uprzywilejowany.

Ludzie kierują się różnymi kodeksami moralnymi, a swoje wartości wywodzą z różnych źródeł. Żadna grupa nie może siłą narzucać swoich przekonań moralnych, religijnych całemu społeczeństwu. Kościoły powinny być po prostu traktowane tak jak inne organizacje społeczne, równo i bez specjalnych przywilejów.

- Zamiast zwrotu w lewo, wahadło nastrojów odchyla się coraz bardziej na prawo. Czy da się zatrzymać brunatną falę, która kroczy przez Polskę?

- Fala rośnie, ale na szczęście wciąż jest marginalna. Większość ludzi, która widzi łysych osiłków w podkutych butach pozdrawiających się hitlerowskim pozdrowieniem, puka się w głowę i wzdryga się z obrzydzeniem. Dziś nacjonaliści tylko dlatego znaleźli się w Sejmie, bo wczołgali się tam na plecach Kukiza.

- Jest szansa, że nie przejdą? Czy trzeba wyjść im naprzeciw i ich zatrzymać?

- Samo krytykowanie brunatnej fali nie wystarczy, Trzeba odciąć ją korzeni, które tkwią w biedzie, pozostawienie części kraju za burtą, skazaniu młodych na prekaryzację, życie w niepewności za płacę minimalną, od pierwszego do pierwszego. Gdy wielu pozostaje na marginesie, to rodzi się wśród nich gniew, że państwo nie działa. Razem chce pokazać, że może być inaczej.

z Adrianem Zandbergiem rozmawiał Marcin Kapuściński

[22.04.2016] Adrian Zandberg: Razem zatrzyma zwijanie się państwa [zdjęcia]

udostępnij na fabebook
Skomentuj:
nick*
komentarz*
 
 
26.04.2024

ostrzenie pił

Dodaj nowe ogoszenie